"Żyjemy przecież tak cicho, a nasze największe katastrofy,
wydarzają się tak głęboko w nas,
że na naszej powierzchni pojawiają się tylko odległe fale"
Siedziałam
przed laptopem jak to ostatnio często miałam w zwyczaju i rozmawiałam z
Austriakiem.
-
Przepraszam, wiem… mówiłem, że jak skończy się sezon letni będziemy mieli dla
siebie więcej czasu… ale sama widzisz jak jest, sam nie mam na nic czasu.
- Przecież
nie masz za co przepraszać! – powiedziałam stanowczo – Ani się waż cokolwiek
przeze mnie zaniedbywać.
- Kiedy to
właśnie ciebie zaniedbuję – widziałam na jego twarzy bezradność. Wiedziałam, że
nie mogę pokazać mu, jak bardzo chciałabym mieć go tutaj, przy mnie.
Wiedziałam, że on musi być tam a ja tu. Należeliśmy do dwóch różnych światów,
które jak widać bardzo trudno było połączyć.
- Mną się
nie przejmuj – delikatnie się uśmiechnęłam – są ważniejsze rzeczy.
- Nie mów
tak. Obiecuję, że przyjadę do ciebie za tydzień. Tym razem już na sto procent.
Będziemy mieli dla siebie cały weekend – uśmiechnął się szerzej ale widziałam w
jego oczach niepewność. W końcu to samo mówił tydzień temu.
- Będę
czekać. Tylko wiesz, gdyby coś ci wypadło nie próbuj nawet tego przekładać ze
względu na mnie!
- Hej, czy
ty w ogóle chcesz żebym przyjechał?
- Nie
zadawaj głupich pytań. Oczywiście, że chcę. Nie mogę się doczekać aż znowu się
zobaczymy ale nie chcę żebyś tracił coś ważnego.
- Jak tak
dalej pójdzie to właśnie stracę coś, a raczej kogoś ważnego. Ciebie. – poczułam
ciepło w klatce piersiowej. Miłe ciepło, które rozlewało się po moim wnętrzu.
Nic nie powiedziałam tylko uśmiechnęłam się do niego, po czym od odwzajemnił
gest.
***
Siedziałam
na ławce wtulona w Stefana. Do naszych uszu dobiegał szum wody z pobliskiej
fontanny. Choć był październik ciepłe promienie słońca padały na nasze twarze.
Nic nie mówiliśmy, po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nagle o czymś
sobie przypomniałam. Szybko się zerwałam i z szerokim uśmiechem pociągnęłam
Austriaka za rękę dając mu znak aby zrobił to samo. Po jego twarzy było widać
niezłe zdziwienie jednak posłusznie wstał.
- Co jest?
Coś się stało?
- Chodź!
Przypomniałam sobie, że słyszałam w radiu ogłoszenie i jeżeli się nie mylę to
miało być dzisiaj…
- Jakie
ogłoszenie? O czym ty mówisz? – pytał śmiejąc się ze mnie.
- Nie gadaj
tylko chodź – i pociągnęłam go w kierunku galerii handlowej.
Gdy byliśmy
już w środku zdziwiona mina Stefana zmieniła się na jeszcze bardziej
zdezorientowaną.
- Zabrałaś
mnie na zakupy? – zaczęłam się z niego śmiać.
- Ohh, nie,
nie musisz się martwić. Musimy się dostać na ostatnie piętro!
Gdy
wjechaliśmy na samą górę, zobaczyłam to na co liczyłam. Czyli jednak nie
pomyliłam dat. Przed nami rozpościerała się ściana z nagłówkiem „ŚCIANA
MARZEŃ”. Była ona zapełniona różnokolorowymi napisami. Od razu podeszli do nas
organizatorzy i wręczyli nam markery. Podeszliśmy ze Stefanem i zaczęliśmy
szukać dogodnych miejsc na nasze marzenia. Widziałam, że chłopak bez
zastanowienia zaczął coś skrobać jakieś trzy metry ode mnie, więc także
zabrałam się do pracy. Znalazłam trochę wolnego miejsca i spojrzawszy na niego
raz jeszcze, napisałam:
„Niech on
mnie pokocha”
Wychodząc z
centrum handlowego zapytał:
- Co
napisałaś? – widać było, że był wyraźnie zainteresowany.
- Może
kiedyś ci powiem – uśmiechnęłam się – A ty?
- Może
kiedyś ci powiem – na co oboje zaczęliśmy się śmiać.
Popołudnie
minęło nam na spacerowaniu, rozmowach, wygłupach i zwierzeniach. Oboje
wiedzieliśmy, że możemy sobie powiedzieć wszystko. Tak bardzo nie chciałam,
żeby wyjeżdżał ale nie mówiłam tego głośno. Tam było jego życie, które
sprawiało, że był szczęśliwy. Tutaj byłam tylko ja. Zachowywaliśmy się jak
każda inna para przechodząca obok nas. Jednak taką nie byliśmy. Pochłanialiśmy
się wzrokiem jak i dotykiem ponieważ wiedzieliśmy, że jutro znów będziemy
musieli się pożegnać. Staraliśmy się zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół.
Wiedziałam, że w najbliższym czasie nie będę miała okazji żeby posmakować jego
gorących ust, wtulić się w silne ramiona czy spojrzeć głęboko w te brązowe
tęczówki. Każda błahostka podczas czasu spędzanego z nim, miała dla mnie szczególne
znaczenie. Czułam, że z jego perspektywy było tak samo. Czułam, że wreszcie
jestem dla kogoś ważna. Wyjątkowo ważna. Co z tego, że nie miałam pojęcia, jak
to wszystko miałoby dalej wyglądać? Cieszyłam się chwilą. Starałam się nie
martwić o nic. Czyli robiłam właśnie to czego tak pragnęłam. Nie żyłam ani
przeszłością, ani przyszłością. Żyłam teraźniejszością. Chciałam ten czas
przeżyć na całego.
Następnego
dnia spotkaliśmy się rano, mieliśmy dla siebie jeszcze kilka godzin przed jego
wyjazdem. Gdy zobaczyłam jego twarz od razu wiedziałam, że coś szykuje.
- Ufasz mi?
-
Teoretycznie – odpowiedziałam wahając się. Nie wiedziałam czego mogę się
spodziewać.
- Lubisz
niespodzianki prawda? – dopytywał dalej.
- Lubię –
lekki uśmiech wkradł się na moją twarz.
- No to nie
masz wyjścia, musisz mi zaufać. – wyciągnął z kieszeni jakiś szalik i
przewiązał mi nim oczy.
- Chcę tylko
zauważyć, że nie jesteś na swoim terenie. Przecież ty nie masz pojęcia gdzie co
jest.
- Spokojnie
znam drogę. Poza tym nie musimy iść daleko.
Poddałam mu
się więc i pozwoliłam się poprowadzić. Faktycznie nie szliśmy długo, a on był
wyjątkowo dobrym nawigatorem. Cały czas trzymał mnie za ramiona i dodatkowo
mówił czy mam wyżej podnieść nogę, skręcić lub przyspieszyć. Z perspektywy przechodniów
to musiało wyglądać uroczo a mnie samej chciało się śmiać. Po chwili dźwięk
naszych kroków niosący się echem pozwolił mi zorientować się, że jesteśmy w
jakimś budynku. Zaczęliśmy wchodzić po schodach. Wielu schodach. Niekończących
się dla mnie schodach. W moich myślach kłębiło się tylko jedno pytanie: ile
pięter ma ten budynek i dlaczego nie ma windy? Wreszcie dotarliśmy do celu. Ku
mojej uciesze. Znowu poczułam jak do moich nozdrzy wdziera się świeże powietrze
oraz wiejący wiatr. Poczułam również, że Stefan zaczął rozwiązywać szalik
zakrywający moje oczy. Nagle ciemność ustąpiła miejsca jasności, która poraziła
moje oczy. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy było miasto. Miasto z
góry. Widziałam dachy budynków i ulice. Widziałam słońce nad linią horyzontu.
Zawsze kochałam wysokość więc trafił w dziesiątkę. Ujrzałam także koc i leżącą
na nim reklamówkę z Kauflanda, na której widok zachciało mi się śmiać i bardzo
trudno było mi to ukryć.
- Tak wiem,
powinien być kosz piknikowy zamiast tej reklamówki ale jakoś akurat go przy
sobie nie mam – stwierdził Austriak, na co ja tylko odwróciłam się do niego i
połączyłam nasze usta w pocałunku. Chłopak objął mnie mocno a ja owinęłam moje
ramiona wokół jego szyi. Po chwili oderwaliśmy się od siebie a on poprowadził
mnie na krawędź budynku. Jeden krok więcej oznaczałby dla nas śmierć.
Mocniejszy, niespodziewany podmuch wiatru wystarczyłby, żeby stracić równowagę
i spaść w otchłań. Lubiłam ten typ adrenaliny.
- Może
jednak odejdźmy od tej krawędzi, bo ktoś jeszcze spojrzy w górę i pomyśli, że
widzi samobójców – powiedziałam ze śmiechem.
Usiedliśmy
więc na przygotowanym przez niego kocu i zaczęliśmy rozmawiać o jakimś filmie,
który ostatnio widział. Cieszyliśmy się po prostu swoją obecnością i tym, że
możemy ze sobą porozmawiać o czymś tak błahym. Zajadaliśmy także smakołyki,
które przygotował jako prowiant. Nie mogłam napatrzeć się na widok. Jakim cudem
znalazł to miejsce?
Leżeliśmy na
kocu i patrzyliśmy w niebo. Moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej.
Obejmował mnie ramionami a ja lewą ręką mogłam kreślić jakieś wzorki na jego
bluzie. Doskonale czułam jak miarowo unosi się i opada jego klatka piersiowa i
dostosowałam się do rytmu jego oddechów. Było mi dobrze, wręcz bardzo dobrze.
- O czym
myślisz? – zapytałam.
- O… -
zawahał się – o tym jakby to wyglądało gdybyśmy mieszkali blisko siebie i mogli
widywać się codziennie.
- Wtedy
pewnie przeszłoby to do codzienności i nie byłoby tak znaczące. Spotkania nie
miały by w sobie tej magii… nie musiałabym zapamiętywać najmniejszego uśmiechu,
grymasu czy tonu głosu, bo miałabym to na co dzień.
- Chcesz
powiedzieć, że wolisz tak jak jest?
- Nie, tego
nie powiedziałam. Twierdzę tylko, że byłoby… inaczej.
- To na
pewno.
Wstałam i
zaczęłam przechadzać się po dachu, żeby dowiedzieć się, na jakim budynku
właściwie jesteśmy. Gdy w pewnej chwili odwróciłam się w kierunku Stefana
wydawało mi się, że chowa do mojej torebki telefon. Zdziwiłam się.
- Chowałeś
mój telefon?
-
Sprawdzałem godzinę.
- A nie masz
swojego?
- Fakt.
Przepraszam – lekko zirytowana sięgnęłam do torebki. Wyciągnęłam telefon.
Miałam dziwne przeczucie, że chłopak coś przede mną ukrywa. Odblokowałam więc
urządzenie i weszłam w rejestr połączeń. Nie pomyliłam się. Minutę temu dzwonił
do mnie nie kto inny jak Maciek. Uniosłam brew i spojrzałam na Austriaka.
-
Sprawdzałeś godzinę? To która jest?
- Ehmm…
- Czemu mi
nie powiedziałeś, że dzwonił?
- Nie
chciałem, żeby nam przeszkadzał.
- To mój
przyjaciel, może coś się stało… – nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam
telefon do ucha odchodząc kilkanaście metrów.
Na szczęście
nie stało się nic złego więc poprosiłam chłopaka aby zadzwonił popołudniu a ja
wróciłam do czekającego na mnie na kocu Stefana.
- Nigdy
więcej tego nie rób – powiedziałam od razu.
- Okej…
przepraszam…
- Co ty do
niego tak właściwie masz?
- Wkurza
mnie. A ja jego…
- A może
chociaż spróbowalibyście się dogadać?
- Co masz na
myśli?
- Jakiś
wspólny wypad? Trochę Polaków trochę Austriaków… jakiś weekend?
- W sumie…
weekend przed Zakopanem jest wolny.
- Lepszy
styczeń niż w ogóle… A w sumie… jak już mówimy o styczniu… - nie wiedziałam jak
mam się do tego zabrać – właśnie, w piątek tydzień przed Zakopanem mam studniówkę
i… - zaśmiał się.
- Iiii… ? –
chwila ciszy - I z przyjemnością z Tobą pójdę – cieszyło mnie to, że w sumie
nie musiałam pytać. Rzuciłam mu się na szyję, nie wiedząc jeszcze jak wielkim
niewypałem będzie ten styczniowy wieczór… - czyli w piątek bawimy się na Twoim
balu a od soboty ja próbuję zaprzyjaźnić się z twoim Maćkiem.
Nie
pozwoliłam mu wyjechać do momentu, aż nie popsikał ponownie mojego misia swoimi
perfumami. A gdy nadszedł już czas pożegnania on, nie chciał pozwolić mi się
uwolnić z jego żelaznego uścisku. Ja też nie miałam najmniejszej ochoty się z
niego uwalniać. Oboje wiedzieliśmy, że musi jechać a ta chwila nie może trwać
wiecznie. Jeszcze raz głęboko się pocałowaliśmy po czym spojrzeliśmy sobie
głęboko w oczy a on pocałował mnie w czoło, odwrócił się i wszedł do auta.
***
Wtedy stałam
z nim oko w oko po raz ostatni. Mijały dni a tygodnie zmieniły się miesiące. Treningi
i zawody pochłonęły Austriaka w stu procentach. W końcu zaczął się Puchar
Świata. Mnie zaś pochłonęła nauka, która wylewała mi się już uszami.
Potrzebowałam odpoczynku. Ostatnio moim jedynym dniem wytchnienia był ten kiedy
Maciek postanowił mnie odwiedzić i dziękuję mu za to z całego serca. Mogłam się
wreszcie rozerwać u boku przyjaciela. Powiedziałam mu wtedy o planowanym
wypadzie polsko-austriackim. Zgodził się ale tylko pod warunkiem, że mamy te
kilka dni spędzić w Zakopanem.
- Człowieku
co to dla ciebie za wypad? Przypominam, że mieszkasz w Zakopanem – zaczęłam.
- Nie
spojrzałem na to z tej strony – po czym zaczął się śmiać – no ale w takim razie
gdzieś w pobliżu. Wynajmiemy domek?
- Może być.
- A
właściwie kto tam ma być?
- Na pewno
ja, ty i Stefan. Wspominał coś o Gregorze i Michaelu. A z naszej strony
myślałam o Kubie, Kamilu i Ewie. Ale nie rozmawiałam z nimi jeszcze.
- No, w
takim razie, może nie będzie najgorzej – uśmiechnął się.
-
Oczywiście, że nie. I może wreszcie jakoś dogadasz się ze Stefanem? – zaczęłam cicho.
- Na to bym
nie liczył – nie spoważniał tylko nadal się uśmiechał. W sumie myślałam, że
zareaguje gorzej. Po nim nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Nigdy nie
poznałam tak nieobliczalnego człowieka jak Maciek ale jednocześnie przyjaznego
i opiekuńczego. Trudno było go rozgryźć. Chyba tylko jedna osoba w miarę
rozumiała co mu siedzi w głowie a mianowicie mam na myśli Kubę.
Jeżeli zaś
chodzi o Stefana, podczas naszych rozmów przez Internet był wiecznie
uśmiechnięty i w dobrym humorze. Takiego samego widziałam go na moim
telewizorze podczas konkursów. Ale nagle coś zaczęło się zmieniać. Podczas
konkursów nie było już tej wiecznie uśmiechniętej twarzyczki a podczas naszych
rozmów udawał. Wiedziałam to. Pytałam a on stale utrzymywał, że nic się nie
stało ale to nie zmieniało faktu, że wiedziałam swoje. Ta zmiana pojawiła się
jakoś w święta. Zastanawiałam się czy może nie stresuje się Turniejem Czterech
Skoczni, może bał się, że zawiedzie po ostatnim zwycięstwie. Gdy go o to
spytałam odpowiedział „Nie, to nie to.” Ha! Czyli jednak coś. Nie wiedziałam
jak mam się dowiedzieć o co chodzi. Jeżeli chciał zakończyć naszą znajomość –
bo i takie pomysły przychodziły mi do głowy – mógł powiedzieć. Zrozumiałabym.
Może nie chciał przyjechać na tą studniówkę albo coś mu się nie podobało z tym
wyjazdem… ale wtedy też chyba powiedziałby, że o to chodzi. W styczniu
wiedziałam już, że nie chodziło o TCS bo go wygrał! Drugi raz z rzędu! Wtedy
zobaczyłam na jego twarzy pierwszy raz od dawna szczerą, prawdziwą radość. Ale
euforia nie trwała długo. Choć ten uparty człowiek nadal utrzymywał, że
wszystko jest w porządku i nawet próbował udawać, że cieszy się na przyjazd do
Polski. Próbował bo mu to nie wychodziło, a byłam już tego pewna w przeddzień
jego przyjazdu czyli mojego balu maturalnego.
___________________________________
PRZEPRASZAM! Nie wiem jak mam Was przepraszać za to ponad tygodniowe spóźnienie... na moją nieobecność złożyło się kilka rzeczy ale nie będę się tutaj rozpisywać... Co tu dużo mówić, oddaję dzisiaj w Wasze ręce to co nie wiem czy można nazwać "rozdziałem" pisałam go, żeby tylko coś się wreszcie pojawiło. Obiecuję, że następny będzie już bardziej treściwy :)
Nie pozostaje mi napisać, że zachęcam do komentowania i do następnego :)
Pozdrawiam!