"Jeśli potrafisz spędzić z kimś pół godziny
w zupełnym milczeniu
i nie czuć przy tym wcale skrępowania,
ty i osoba ta możecie zostać przyjaciółmi."
Cały dzień
nic do mnie nie docierało. Myślałam tylko o jednym… czy był? Czy myślał o mnie?
Czy spodziewał się mnie tam spotkać? No cóż, co mogłam zrobić? Musiałam czekać
na jutrzejszy ranek. Dzisiaj wreszcie poszliśmy w góry! Moje górskie buty
czekały na to cały rok, aby wreszcie zostały użyte. Podczas chodzenia po górach
mogę wyzbyć się wszystkich emocji, wszystkie trapiące mnie myśli po prostu
znikają, ulatniają się abym mogła całkowicie poświęcić moje myśli widokom i
uczuciu wolności. Uwielbiam ten rodzaj zmęczenia, taki wysiłek jest motywujący,
cały czas powtarzasz sobie dlaczego to robisz, a gdy widzisz już upragniony
szczyt wzbiera w Tobie euforia. Cieszysz się, że pokonałeś swoje zmęczenie,
postawiłeś na swoim i osiągnąłeś to co chciałeś. Ulga, odpoczynek pod
schroniskiem i nie gasnący podziw dla samego siebie. Na górze możesz poczuć się
jak pan świata, patrząc na wszystko z daleka, z dystansem, którego brakuje mi
na dole. Czujesz się jakbyś był nad wszystkimi zmartwieniami, jakby one po
prostu pozostały tam na dole.
Wreszcie, to
był dzień, na który czekałam. Bardzo dobrze czułam się w mieście jednak góry,
prawdziwe chodzenie po nich to dopiero była frajda.
Z dumą
powróciliśmy do domu, nie mieliśmy siły na nic jednak można było wyczuć
szczęście. Pierwsze co zrobiłam to obowiązkowy prysznic. Gdy krople gorącej
wody spadały na moje ciało czułam niesamowitą ulgę.
Następnie
kolacja i upragniony odpoczynek, przed pójściem spać uprzedziłam mamę, że rano
planuję spacer, zrobiłam to po to, żeby nie zostawiać żadnych idiotycznych
karteczek na drzwiach.
Tak jak
zaplanowałam, położyłam się wcześniej i nastawiłam budzik. Spałam jak zabita a
budzik wyrwał mnie z błogości jak piorun. Faktem jest, że łóżko było w tym
momencie najpiękniejszym, najwygodniejszym i najcieplejszym miejscem na ziemi.
Ogromnie chciałam poddać się grawitacji i runąć z powrotem na materac jednak
moja siła woli zwyciężyła. Nie zdarzało się to często lecz tym razem się udało.
Po porannej toalecie wyszłam z budynku i ruszyłam w dobrze już znanym mi
kierunku. Ta sama ławka, bardzo podobna pogoda, brakowało tylko jednej ale
jakże ważnej rzeczy a właściwie nie rzeczy…. Brakowało jedynie jego. Nie
pojawił się. Siedziałam, czekałam, rozglądałam się, jednak po moim rozmówcy
sprzed dwóch dni nie było ani śladu. Cały czas miałam nadzieję, że zza rogu
wyłoni się znana mi postać. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Po dwóch
godzinach bezczynnego wpatrywania się przed siebie zrezygnowałam.
Wstałam i
ruszyłam w stronę domu. Byłam zawiedziona… nie powiem, że nie, nastawiłam się
już na to spotkanie choć w sumie, mogłam to przewidzieć. Zawsze gdy za bardzo
czegoś chcę i wyczekuję, nastawiam się na to… dziwnym zbiegiem okoliczności,
spotkanie zostaje odwołane z przyczyn losowych… Boże jak to brzmi… No cóż… tak
czy siak powinnam się już do tego przyzwyczaić.
W domu
czekało już na mnie śniadanie. Jak miło, właśnie za to uwielbiałam wyjazdy…
wszyscy byli dla siebie aż za mili… może było to trochę sztuczne ale
przynajmniej odpoczynek od spięć między mną a ojczymem. Zawsze się kłóciliśmy i
mieliśmy inne zdania, tak było odkąd tylko zaczął spotykać się z moją mamą.
Kiedyś winiłam go za wszystko co złe w naszej rodzinie… teraz wiem i doceniam
to, że wyciągnął nas z niezłego gówna w jakie wpakował nas ojciec, jednak
częstotliwość naszych kłótni raczej się nie zmieniła.
Dzisiejszy
dzień miał być odpoczynkiem i całkowitym relaksem. Rano zjedliśmy śniadanie i
udaliśmy się na miasto. Usiedliśmy pod parasolem jednej z knajpek i zamówiliśmy
coś do picia. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy gdy usłyszałam znajomy dźwięk
dzwoniącego telefonu i poczułam wibracje w mojej kieszeni. Wyciągnęłam go, tym
razem dzwoniła Inga. Od razu chciała się upewnić czy akurat nie jesteśmy na szlaku
i mi nie przeszkadza, ucieszyła się, że możemy spokojnie rozmawiać. Wstałam i
postanowiłam się przejść by porozmawiać z przyjaciółką, wiadomo, nie lubiłam
rozmawiać przy nich, nie mogłam wtedy czuć się swobodnie. Dziewczynie usta się
nie zamykały, okazało się, że wczoraj jej narzeczony zabrał ją do Krakowa.
Musiałam wysłuchać szczegółowej relacji. Oczyma wyobraźni widziałam wszystkie
miejsca, które mi opisywała, wszystkie je znałam doskonale gdyż często bywałam
w tamtym mieście. Większość mojej rodziny była z Krakowa i okolic. Następnie ja
musiałam jej zrelacjonować wczorajszą wycieczkę w góry. Okazało się, że o Maćku
wszystkiego dowiedziała się już od Magdy. Nie wiedziały jedynie o moim
wczorajszym zaspaniu i jego dzisiejszej nieobecności. Wiem, że czekały na
wiadomości w tej sprawie więc troszkę się zawiodły. Skończyłyśmy rozmowę gdy
siedziałam na ławce na Krupówkach i patrzyłam nieprzytomnym wzrokiem w jeden
punkt sama nie wiedząc co obserwuję. Nie wierzyłam własnym oczom… mój wzrok sam
wyłapał poznanego mi przed dwoma dniami chłopaka. Teraz już poznałabym go wszędzie…
no może gdyby założył kostium białego niedźwiadka miałabym z tym mały problem.
W tej właśnie chwili jego wzrok padł na mnie, chwilę mi się przyglądał po czym
delikatnie się uśmiechnął i ruszył w moim kierunku. Również lekko uniosłam
kąciki ust.
- Cześć, mogę
się dosiąść? – na te słowa od razu zachciało mi się śmiać. Jakoś dziwnie
przypominało mi to nasze pierwsze spotkanie.
- Znowu? –
powiedziałam cały czas się śmiejąc – no dobra ale to już ostatni raz.
- Czyli
następnym razem ja muszę siedzieć żebyś to ty dosiadła się do mnie – też zaczął
się śmiać.
- Czyli od
razu zakładasz, że będzie następny raz?
- Tego się
spodziewam – powiedział siadając.
- Fajnie
wiedzieć. Myślałam, że spotkam cię dziś pod skocznią.
- A ja
myślałem, że spotkam cię tam wczoraj. Dzisiaj wyjątkowo dobrze mi się spało. –
powiedział z wyrazem rozkoszy na twarzy.
- To tak jak
mi wczoraj – przyznałam - Widać los nie chciał żebyśmy się spotkali – dodałam.
- W takim
razie co tutaj robimy?
- No okej,
może jednak chciał – przyznałam, miał rację. Nie wierzę w przeznaczenie ale nie
wierzę też w zupełne przypadki. Z jakiegoś powodu znowu musieliśmy na siebie
trafić.
-… Hej!
Słuchasz mnie? - głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia.
- Emmm…
szczerze? W tym momencie akurat nie – odrzekłam z przepraszającym uśmiechem.
- Super, ja
się tu wywnętrzam a ty mnie olewasz…
- Oj tam od
razu olewasz. Nie przesadzaj, mogłam się zamyślić. – fajnie, teraz on mnie nie
słuchał… robił to specjalnie wiedziałam to. Szturchnęłam go lekko w ramię.
-Hę? Mówiłaś
coś? – nie udało mu się jednak zachować powagi i szeroki uśmiech sam pojawił mu
się na twarzy.
- Ha ha ha
baardzo śmieszne… - Odnotowałam sobie w pamięci, że lubi się odgrywać.
- Dobra,
żarty zostawmy na później. Co tu właściwie robisz? – I wtedy przypomniałam
sobie, że przyszłam tu tylko po to żeby porozmawiać z Ingą. No trochę czasu
mnie nie było, chyba powinnam już wrócić, chociaż z drugiej strony całkiem
możliwe, że poszli gdzieś beze mnie.
- Wiesz co?
W sumie to chyba powinno mnie tu już nie być. Powiedziałam, że idę na chwilkę
porozmawiać z przyjaciółką a tymczasem minęła już godzina.
- Okej,
rozumiem. To teraz gdzie się spotkamy? Na trzeciej ławce, za kolejne dwa dni? –
dodał uśmiechając się.
- Kto wie. –
powiedziałam wstając i idąc w stronę knajpki, którą opuściłam „na chwilę”.
- Agata!
Czekaj! – usłyszałam. Wow zapamiętał moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam że
Maciek zmierza szybkim krokiem w moją stronę. – Tym razem może zostawisz mi chociaż
swój numer co? Byłoby miło raz spotkać cię nie przypadkiem.
- No nie
wiem czy powinnam. A co jak okażesz się psycholem i zaczniesz mnie
prześladować? – odpowiedziałam jednak tu już nie potrafiłam zachować powagi i
na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Wtedy…
jakoś dasz sobie radę. – powiedział odwzajemniając uśmiech. – Mam jednak
nadzieję, że chociaż na tyle wzbudzam zaufanie.
- No dobra –
powiedziałam wyciągając telefon z kieszeni aby podać mu swój numer.
- Nie znasz
swojego numeru na pamięć? – To było szczere zdziwienie mieszające się z (na
moje oko) ogromną chęcią wybuchnięcia śmiechem.
Serio? Czemu
to zawsze wszystkich dziwi… po prostu nie mam pamięci do cyferek, tak trudno
zrozumieć?
- No jakoś
nie – moja mina wyrażała wszystko co sądziłam na temat tamtego pytania. Podałam
chłopakowi numer i szybko udałam się w stronę knajpki.
- No
wreszcie! Gdzieś ty się zapodziała? – powiedziała mama gdy tylko mnie
zobaczyła.
- Zagadałam
się z Ingą – odpowiedziałam automatycznie.
- Dobra,
siadaj, wypij sok i idziemy. Dzisiaj przygotuję obiad w domu.
Wypiłam mój
ulubiony pomarańczowy sok i ruszyliśmy w stronę domu. Jak zwykle zaczęłam
analizować spotkanie ze skoczkiem i doszłam do dziwnego wniosku, który sam mnie
zaskoczył. Wcale nie czułam się jakbym rozmawiała z kimś, kogo widuję tylko na
ekranie telewizora czy komputera. Czułam się jakbym rozmawiała ze starym,
dobrym kumplem. Byłam wyluzowana i spokojna.
Mama poszła coś upichcić, ojczym zajął laptopa a ja usiadłam na balkonie,
gdy mój telefon zaczął dzwonić po raz drugi tego dnia. Nie znałam numeru, który
zobaczyłam jednak domyślałam się, do kogo może on należeć. Odebrałam i
usłyszałam głos, który słyszałam może z jakieś pół godziny temu.
- No cześć!
Teraz i ty masz już mój numer. Mam jedno pytanie… co będzie jeżeli okażesz się
psycholką i zaczniesz mnie prześladować? – Słyszałam w jego głosie rozbawienie.
- Wtedy…
jakoś dasz sobie radę – powiedziałam cytując jego słowa.
- No dobra,
najwyżej jakoś będę musiał z tym żyć. Muszę kończyć, odezwę się.
- Okej,
miłego popołudnia – powiedziałam na pożegnanie. Usłyszałam jeszcze „nawzajem” a
później się rozłączył.
Zjedliśmy
obiad, pograliśmy w karty, nie chciało się nam już nigdzie dzisiaj wychodzić.
Totalnie leniwe popołudnie. Wieczorem przeglądając Internet usłyszałam dźwięk
przychodzącego sms’a.
Od: Maciek
Jutro chcesz pospać, czy widzimy się rano? :)
Po wymienieniu kilku sms’ów umówiliśmy
się na godzinę dziesiątą. Stwierdziliśmy bowiem, że oboje pospalibyśmy troszkę
dłużej. Później pisaliśmy już o wszystkim innym. Trochę się poznaliśmy. Matko,
piszę z Maćkiem Kotem, traktowałam go już normalnie, jak kumpla, ale to nie
zmieniało faktu kim on jest. Na koniec rozmowy napisaliśmy sobie „dobranoc” a
ja poszłam spać, nie wierząc w szczęście jakie mnie spotkało.
Rano wstałam, ogarnęłam się i zjadłam
lekkie śniadanie. Ojczym już nie spał więc powiedziałam mu, że wychodzę.
Pominęłam odpowiedź na jego pytanie „gdzie ty tak znikasz?” i zaczęłam iść w
kierunku skoczni.
Już z daleka widziałam, że siedzi na ławce. Spojrzałam
na zegarek w telefonie, nie spóźniłam się, co byłoby do mnie podobne. Podeszłam
i od razu usiadłam mówiąc „cześć”.
- Cześć, nie spytałaś czy możesz się
dosiąść – powiedział odwracając głowę w moją stronę abym mogła zobaczyć jego
uśmiech.
- Przepraszam, czy mogę się dosiąść? –
powiedziałam aby formalnością stało się zadość.
- Przecież siedzisz – teraz już zaczął
śmiać się na głos. Z natury szybko się irytowałam ale jego śmiech sprawiał
radość i mi.
- Dobra, dobra, mniejsza z tym.
Zapadła cisza, ale taka bez napięcia, po prostu przyjemna cisza... oboje wiedzieliśmy o swojej obecności obok i nawet bez słów czuliśmy się dobrze.
Po kilkunastu minutach znowu zaczęliśmy rozmawiać, tematy
jakoś same się znajdywały. Później poszliśmy na lody, zamówiłam oczywiście moje
ulubione miętowe z kawałkami czekolady. Były pyszne. Około trzynastej
stwierdziłam, że muszę już wracać. Stwierdził, że też musi się zbierać ale
najpierw chce mi zadać jedno pytanie.
- No okej, pytaj… - odpowiedziałam z
uśmiechem. Nie wiedząc czego mam się po nim spodziewać…
_________________________________________
Pierwsze co muszę Wam powiedzieć to: Przepraszam! W tym rozdziale miało się już wydarzyć zupełnie co innego co miało trochę to urozmaicić jednak za bardzo się rozpisałam a nie chciałam żeby rozdział był przesadnie długi więc postanowiłam zrezygnować z ciągu dalszego.... Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie i da się to przeczytać. Obiecuję, że w następnym rozdziale nie będzie już tak kolorowo i pojawi się też trochę... no nie będę zdradzała czego :)
Oczywiście jak zwykle proszę o opinie, te dobre jak i te złe. Jeżeli to czytacie zostawcie po sobie komentarz :) To dużo dla mnie znaczy...
Do następnego! Buziaki :*
PS: Nie wierzę w to co się teraz dzieje... najpierw Bardal... teraz Jacobsen... Z naszej trójki norweskich Andersów został już tylko jeden :(